Antoni Macierewicz samolot zamawia

Minister obrony narodowej próbował wymusić lot do Brukseli transportową casą. Wojskowi odmówili. Takiego sporu w MON nie było od dawna.

Pierwszy raz telefon w Siłach Powietrznych zadzwonił 16 listopada 2015r. po godz. 22. Odbierający go wyższy oficer z trudem przyjmował do wiadomości polecenie, które w wojsku uznawane jest za przyczynę wielu nieszczęść. Minister obrony narodowej chciał samolotu. I to już, czyli na rano.

Noc z 16 na 17 listopada była dla wojskowych szczególna. Antoni Macierewicz objął resort po Tomaszu Siemoniaku zaledwie kilka godzin wcześniej. Jedną z jego pierwszych decyzji było przewodniczenie delegacji, która nazajutrz, we wtorek (17 listopada), miała uczestniczyć w unijnym spotkaniu ministrów obrony narodowej. Jednym z tematów było ustalenie wspólnej odpowiedzi UE na zamachy w Paryżu. Waga wydarzenia sprawiła, że Macierewicz w ostatniej chwili zdecydował się zastąpić w roli szefa delegacji wiceministra obrony Bartosza Kownackiego.

Wojskowi spekulują, że minister lecąc wojskową, a nie cywilną maszyną, chciał zapewnić sobie mocne wejście w Brukseli (to była pierwsza podróż zagraniczna członka nowego rządu). Miał to być lot jedną z 16 użytkowanych przez nasze siły powietrzne nowoczesnych CAS. Jednak lotnicy wojskowi nie są przygotowani do odbywania lotów cywilnych na tak długie dystanse, do tego planowanych z tak niewielkim wyprzedzeniem.

W lotnictwie transportowym nie ma załóg, które pełniłyby całodobową służbę. – Ludzie w łóżkach, samoloty niegotowe, plany lotu niezłożone, a gdzie obliczenia dotyczące lotu? Odprawy? – wylicza oficer, który spędził w lotnictwie 20 lat. Podkreśla, że polskie wojsko stać na wysłanie samolotu praktycznie gdziekolwiek: – Casy były nawet w Afganistanie – ale z zachowaniem procedur. W czasie pokoju oznacza to m.in. planowanie liczone raczej w dniach, a nie godzinach. – Lot na łapu-capu grozi katastrofą – tłumaczy nasz rozmówca.
– Możemy podstawić i dziesięć samolotów, ale niech uprzedzają – załamuje ręce proszący o zachowanie anonimowości wojskowy, dawniej w Siłach Powietrznych, obecnie w strukturach MON. Dzięki jego relacji możemy odtworzyć to, co działo się w nocy z 16 na 17 listopada na linii MON – siły powietrzne.

Oficerowie odmawiali nagięcia procedur, jednak minister nie ustępował. Nie chciał słyszeć, by skorzystać z jednego z dwóch embraerów, które po katastrofie smoleńskiej rząd wyczarterował od LOT-u. To właśnie te maszyny i ich załogi są przeznaczone do tego typu zadań, czyli lotów z najważniejszymi osobami w państwie, planowanych nawet z niewielkim wyprzedzeniem.

W końcu sprawę wziął na siebie pewien generał. Miał powiedzieć Antoniemu Macierewiczowi, że „on się pod tym nie podpisze”. Dodał, że „dowodzenie przez telefon zakończyło się katastrofą Iskry pod Otwockiem”. Chodzi o wydarzenia z 11 listopada 1998 r., gdy mimo złej pogody jeden z generałów telefonicznie wydał rozkaz do wylotu szkolnej Iskry na rozpoznanie pogody przed lotniczą paradą z okazji Święta Niepodległości. Załoga straciła orientację we mgle i rozbiła się pod Warszawą. Dwaj piloci zginęli.
Wojsko wyszło z nocnej potyczki z ministerstwem obronną ręką. Macierewicz w końcu ustąpił i skorzystał z embraera. Oficerowie, którzy znają sprawę, zadają sobie teraz pytanie, czy generał, który powiedział ministrowi „nie”, obroni siebie i swoich podwładnych.

Marek Świerczyński, POLITYKA Insight