Desant, potem skryte podejście i obserwacja – to podstawowy scenariusz działania grup dalekiego rozpoznania. Idealne planowanie i precyzja w ich działaniu są niezbędne, aby pozyskać informacje o ruchach wroga.
Jak powstaje jednostka rozpoznania na miarę XXI wieku?
Dowódca sekcji 2 Kompanii Dalekiego Rozpoznania st. sierż. Arkadiusz Zadworny uważa służbę w 9 Pułku Rozpoznawczym za niezwykle atrakcyjną, ale od razu dodaje, że nie dla wszystkich: „Gdy szukamy kandydatów do służby w naszym pułku, często słyszymy: »Do rozpoznania? Dziękuję!«. Żołnierze innych specjalności widzą na poligonie, jak zwiadowcy na początku działań gdzieś znikają, a potem wracają po kilku dniach padnięci, brudni, zarośnięci. Nie bierzemy przecież udziału w efektownych szturmach, lecz siedzimy całymi dniami zaszyci w terenie. A innym to wydaje się trudne, nudne i nieefektowne”.
9 Warmiński Pułk Rozpoznawczy w obecnych strukturach istnieje od 2010 roku. Jednakże dopiero w 2012 roku zaczęło się faktyczne szkolenie, bo przez dwa lata opracowywano schematy szkoleniowe, trwały prace nad układaniem etatu, kompletowaniem sztabu i pododdziałów. Do zadań wynikających z nowej struktury byli potrzebni starannie dobrani żołnierze, a niektórzy mieli kłopoty z dopasowaniem się do wymagań na nowych stanowiskach. Wielu zaskakiwało to, że od typowo żołnierskich umiejętności ważniejsze okazywały się sztuka komunikowania się z ludźmi, umiejętność pracy analitycznej czy odporność psychiczna.
Szef sekcji wychowawczej, a zarazem oficer prasowy pułku mjr Sylwester Tabaka nie owija w bawełnę: „Wcielając ludzi do służby, nie mieliśmy jak zmierzyć wszystkich parametrów decydujących o ich przydatności. Braliśmy wówczas każdego chętnego, spełniającego podstawowe kryteria naboru, żeby tylko zapewnić wskaźniki ukompletowania stanu pułku. Następnie przyporządkowywaliśmy człowieka do konkretnej funkcji”. W efekcie wielu ludzi w ciągu pięciu lat odeszło. W większości podejmowali jednak wyzwanie. Modelowym przykładem jest mjr Marek Gałka, który odnalazł się wówczas znakomicie. Przyszedł do pułku w gorącym okresie jako kapitan i objął stanowisko pomocnika dowódcy ds. desantowania.
Ze spadochroniarstwem wojskowym kojarzą się głównie dwie jednostki – 6 Brygada Powietrznodesantowa i 25 Brygada Kawalerii Powietrznej. Mjr Marek Gałka pełnił służbę w obu, następnie, ze zgromadzonym przez lata doświadczeniem i klasą mistrzowską instruktora spadochronowego, postanowił spróbować pionierskiej roboty polegającej na tworzeniu od podstaw bazy i szkolenia spadochronowego w rozwijającym się w Lidzbarku pułku rozpoznawczym.
Powstały tam trzy kompanie dalekiego rozpoznania, a jednym ze sposobów przerzucania ich do działań bojowych są skoki spadochronowe. Skryte desantowanie liczącej sześciu żołnierzy sekcji na dalekie zaplecze przeciwnika wymaga stosowania technik HALO lub HAHO, ale skoki z tak dużej wysokości to wyższa szkoła jazdy, a w pułku wszystko trzeba było zacząć od zera. Major wspomina te czasy: „Oprócz jedynego skoczka, chor. Jędrzeja Piątka, nikt w pułku nie miał wówczas nawet podstaw przygotowania do skoków. Nie było sprzętu, spadochroniarni ani ośrodka szkolenia. Na przygotowaniach do uzyskania samodzielności w szkoleniu spadochronowym zeszło nam do 2013 roku. Wspierał nas leźnicki Ośrodek Szkolenia Aeromobilno-Spadochronowego i pomagali koledzy z hrubieszowskiego 2 Pułku Rozpoznawczego, będący w tej dziedzinie o parę lat do przodu”.
Przez trzy lata mjr Gałka stworzył od podstaw bazę i system szkolenia, przygotował instruktorów. W 2014 roku już wszyscy skaczący, od szeregowych z kompanii dalekiego rozpoznania po dowódcę pułku, wykonali planowaną liczbę skoków, w tym bardziej zaawansowani na spadochronach szybujących. A skoki HAHO i HALO, według majora, to jeszcze na razie pieśń przyszłości.
Zmiany w sztabie
Płk Tomasz Łysek swój pułk widzi w całości jedynie w dokumentach. Jak zapewnia, nigdy nie miał możliwości spotkać się ze wszystkimi żołnierzami na placu apelowym: „Nie ma dnia, żeby jakaś grupa nie szkoliła się poza jednostką. Statystycznie każdy mój żołnierz spędza 20 dni na szkoleniach poligonowych”. Zespół ISTAR wykonuje swoje zadania przede wszystkim w sztabie Wielonarodowego Korpusu Północno-Wschodniego. Żołnierze rozpoznania osobowego (HUMINT) z kolei rzadziej wyjeżdżają na poligony, bo głównie ćwiczą w środowisku miejskim. Zwiadowcy, by nie szkolić się ciągle w swojej okolicy, gdzie znają na pamięć wszystkie ścieżki, działają w górach, w terenie nadmorskim. Często ćwiczą w nocy – wykonują marsze na długich dystansach. Podczas wielogodzinnego pokonywania trudnego terenu wyrabiają kondycję, ale też uczą się tego, żeby po osiągnięciu rejonu, w którym będą prowadzić rozpoznanie, być w pełni sił fizycznych i intelektualnych.
W kompaniach rozpoznawczych najczęściej służą żołnierze pochodzący z okolicy, ze ściany wschodniej. W szkoleniu wykorzystuje się zatem lokalny patriotyzm i znajomość terenu. Tubylcy mają tu ścieżki wydeptane od dziecka, ich koledzy są policjantami, leśniczymi, sołtysami, a w rozpoznaniu są to bezcenne znajomości. W działaniach bojowych będą musieli na przykład znaleźć schronienie w domu zaufanej osoby.
Są wszędzie
Potencjał pułku jest rozbudowywany także poprzez współpracę z ośrodkami szkoleniowymi w siłach zbrojnych, w tym z Ośrodkiem Szkolenia Aeromobilno-Spadochronowego i Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej. Zwiadowcy brali udział w ćwiczeniach grupy okrętów rozpoznawczych, wspierali także specjalsów z jednostki GROM. Z funkcjonariuszami Służby Więziennej trenowali działania w sytuacjach kryzysowych, a w Szczytnie, od specjalistów z Wyższej Szkoły Policji, uczyli się metod prowadzenia przesłuchań. Na poziomie ISTAR (Intelligence, Surveillance, Target, Acquisition and Reconnaissance) współpracują z Akademią Obrony Narodowej, mają też doskonałe kontakty z bydgoskim JTFC (Joint Training Force Center). Wreszcie, po dłuższej przerwie, odtwarzają współpracę szkoleniową z europejskimi ośrodkami szkolenia armii Stanów Zjednoczonych. Zespół HUMINT doskonali się natomiast systematycznie w rumuńskim Oradea, gdzie jest natowski ośrodek szkolenia rozpoznania osobowego.
Jesienią 2015 roku w pułku przeprowadzono przegląd propozycji szkoleń zagranicznych, które przychodzą z Departamentu Kadr MON. Na wiele z nich dowódca pułku chce wysłać swoich żołnierzy, od kaprala do pułkownika. Zdaniem płk. Łyska ostatnią rzeczą jest trzymanie na siłę ludzi w jednostce. Dowódcy szczególnie zależy na kształceniu młodych oficerów. Jego zdaniem podporucznik od początku służby powinien się szykować do roli oficera sztabowego. Dowodzenie plutonem czy kompanią jest w jego karierze jedynie epizodem, cennym doświadczeniem, więc już na tym etapie musi się włączać w pracę sztabową, w planowanie i kierowanie.
Butelka na dobę
Ważnym partnerem zwiadowców jest Straż Graniczna. Od półtora roku biorą oni udział w patrolach Warmińsko-Mazurskiego Oddziału SG. Jesienią 2015 roku otworzyli drugi kierunek współdziałania z pogranicznikami, tym razem w Bieszczadach. Kpt. Marcin Gronczyński, dowódca 1 Kompani Rozpoznawczej, wybrał się tam jesienią ze swoimi żołnierzami w poszukiwaniu nowych wyzwań: „Działaliśmy w terenie górskim, rozległym, w dodatku obcym. Mieliśmy dużo pracy na mapach. Musieliśmy się skupiać na nawigacji. Ostatnim rozdziałem, po kilku nocach spędzonych pod chmurką, po wyczerpującym marszu, bez zewnętrznego zabezpieczenia logistycznego, były ćwiczenia ze Strażą Graniczną. Na co dzień współdziałamy z pogranicznikami, ale tym razem rywalizowaliśmy. Mieliśmy przeniknąć wyznaczony obszar, a oni musieli nas wykryć”.
Kapitan w trakcie zajęć jest ze swymi żołnierzami. Tak samo jak oni marznie czy głoduje. W ćwiczeniach „Jastrząb ’14”, podczas których działający sekcjami zwiadowcy podgrywali rozpoznanie przeciwnika, plecak kapitana ważył 34 kg. Nie licząc amunicji. Jedzenia i wody mieli na trzy dni. Butelka dziennie. „Zakładaliśmy pozyskanie wody w terenie, ale okazał się bagnisty, więc nawet nie było mowy o filtrowaniu czy uzdatnianiu chemią. Maszerowaliśmy 30 km przez trudny teren, by nas nie wykryto. Doszliśmy wreszcie do studni, ale okazało się, że jest zasypana. Na dodatek, choć po dwóch dniach zrzucono zasobniki ZT 100 z zaopatrzeniem, nie mogliśmy z nich skorzystać. Chwilami było bardzo ciężko, ale to właśnie takie sytuacje, takie emocje, najbardziej ich wciągają do służby w rozpoznaniu”, mówi.
St. sierż. Arkadiusz Zadworny, dowódca sekcji 2 Kompanii Dalekiego Rozpoznania, przekonuje, że szkolenie zwiadowców nawet w najtrudniejszych warunkach nie przynosi jednak pełnego zgrania zespołów. Gdy pododdział osiągnie zdolność bojową, powinien przetrzeć się w misji. „Jeśli żołnierze spędzą ze sobą sześć miesięcy, nawet nie uczestnicząc w walce, to niepasujący do kompletu ostatecznie odpadną”.
Między kompaniami rozpoznania i dalekiego rozpoznania odbywa się spora rotacja ludzi w obie strony. Jednym kontuzje czy kłopoty ze zdrowiem nie pozwalają służyć w tych drugich, innym po kilkunastu skokach spadochronowych włącza się blokada. Jeśli mimo to pozostają wartościowymi żołnierzami, przenoszą się do kompanii rozpoznawczej. A stamtąd najambitniejsi trafiają do dalekiego rozpoznania, skąd następnie najlepszych podbierają… wojska specjalne.
Żołnierze na medal
Z ubiegłorocznych ćwiczeń „Cambrian Patrol”, uważanych za międzynarodową olimpiadę pododdziałów rozpoznawczych, ośmioosobowa ekipa dowodzona przez ppor. Rafała Piaseckiego przywiozła srebrny medal. W Górach Kambryjskich, w rejonie, gdzie są prowadzone słynne selekcje do Special Air Service, w ćwiczeniach wzięło udział blisko 180 zespołów, w tym 18 spoza Wielkiej Brytanii. Na pokonanie liczącej 65 km pętli i wykonanie sześciu zadań taktycznych zespoły miały dwie doby. Polscy zwiadowcy od początku narzucili ostre tempo marszu. W kolejnych etapach sprawnie rozpoznali obiekt, zaatakowali terrorystów i uwolnili zakładnika, pokonali też przeszkodę wodną.
Por. Piasecki uważa, że na tak znakomity wynik złożyły się doświadczenia zdobyte przez kolegów w poprzednich edycjach ćwiczeń, przede wszystkim jednak dorobek szkoleniowy, udział, również z sukcesami, w krajowych zawodach użyteczno-bojowych plutonów rozpoznawczych, certyfikacje w ramach szkoleń poligonowych, jego własne doświadczenia z kursu „Patrol ’14”.
Zdaniem dowódcy pułku udział w ćwiczeniach połączonych z rywalizacją ma ogromną wartość, żołnierze przez dwa tygodnie szkolą się w doborowym towarzystwie. Dodaje przy tym: „Nie przygotowujemy teamu do wygrywania, wymieniamy co roku ludzi w drużynie, by poszerzać doświadczenia. A jak wracają z sukcesem, mamy wielką satysfakcję”.
Ogrom i wszechstronność szkolenia w kraju i za granicą przynoszą coraz bardziej widoczne efekty. Pułk z tradycyjnej jednostki rozpoznawczej przekształca się w strukturę odpowiadającą wyzwaniom współczesnego pola walki. Do osiągnięcia ostatecznego efektu potrzeba jednakże kolejnych kilku lat.